strona główna

środa, 30 grudnia 2015

Iguazu - ulewa życia

Ostatnio było raźniej, gdyż przyleciała do nas Rodzinka z dalekiego wschodu w składzie mama Aga i Sajmon i razem pojechaliśmy do Parku Narodowego Iguazu po stronie argentyńskiej. Zbyt wielu zdjęć nie zrobiliśmy, nie zobaczyliśmy też wszystkiego (bo walczyliśmy o przetrwanie) ale dzień jak najbardziej zaliczamy do fantastycznych!
Podpłynęliśmy pod wodospady, co zadziałało jak prawdziwy prysznic. Opcja niestety dodatkowo płatna. Łódka podpływała tak blisko, że woda oblewała nas z każdej strony. Wodospad z dołu jest bardziej potulny niż z góry. Jednak i tak wzbudza niezły szacun jako potęga natury. 
Zajarani, że przebraliśmy ciuchy na suche, wsiedliśmy do turystycznego jeepa bez dachu i pocisnęliśmy przez dżunglę. Nasze suche chwile nie trwały długo, bo po kilku minutach zaczęło tak lać, że zrozumieliśmy co to las deszczowy. Padało jak nigdy, nigdzie. Mokrzy lataliśmy tu i tam,żeby conieco zobaczyć. Worki wodoodporne uratowały nasze sprzęty. Największe wrażenie zrobił na nas wodospad Garganta del Diablo, prezentujący się tak groźnie a jednocześnie pięknie. Olbrzymia dziura, która wciąga hektolitry wody. W dodatku kolor miała karmelowy. Staliśmy tuż nad przepaścią. Niesamowiteeee. Na maksa polecamy to zobaczyć, szczególnie deszczową porą (można zaopatrzyć się w pelerynki), kiedy wszystko staje się tam jeszcze bardziej pikantne. :)










niedziela, 6 grudnia 2015

Chile

Po programie AIESEC w Argentynie krętymi, wąskimi drogami ruszyliśmy do Chile. Już w Patagonii spodobał nam się ten kraj, więc kusiło, żeby poznać go lepiej. Szybki autobus z przesiadką w Mendozie, słynącej z produkcji wyśmienitego wina, podziwianie zza niezbyt czystej szyby autobusu, jakże pięknych Andów, gdzie znajduje się najwyższy szczyt Ameryki Południowej (Aconcagua, 6962 m n.p.m.) i.. jesteśmy w Santiago! Polecamy pokonać te kilometry, kiedy jest jasno. Po drodze sporo kaktusów na stromych zboczach i ujmujące góry. 
Wcześniej postanowiliśmy, że skoro w planie całkiem droga stolica, to najlepiej byłoby przyciąć koszty noclegowe i załapać się na couchsurfing. I trafiliśmy na Francisco! Przyjął nas bardzo miło, a że mieszka blisko centrum na 7 piętrze, to przy okazji mieliśmy miłe widoki z okna. Dwa dni spędzone w tym mieście pokazały, że Santiago jest urozmaicone. Najlepszym widowiskiem jest zacny zachód słońca na wzgórzu Cristobal, na które trzeba się wcześniej wdrapać. Trasa przyjemna, a sytuacja na górze rekompensuje ewentualne zmęczenie. Widać wieżowce, otoczone górami i piękne położenie miasta.
Trochę niżej czeka kolejne wzgórze Santa Lucia, skąd również  jest nie byle jaki krajobraz.
W mieście warto też pójść na dzielnicę Bellavista, pełną barów i dobrego klimatu. Szczególnie polecamy pub La Piojera, wypełniony ludźmi pijącymi znane tutaj Terromotto, czyli drinki z lodami. 
Nasz host uprzedził nas, że centrum miasta jest przeznaczone dla turystów i że kiedy przejdziemy na drugą stronę rzeki to ceny będą o wiele niższe i spotkamy lokalsów. I tak zrobiliśmy, poszliśmy tam, gdzie brudniej, brzydziej, ale prawdziwiej.
Ciekawi tego jak wygląda wybrzeże Chile, wzięliśmy busa do Valparaiso. Lekko skacowani, bo nie powiemy, że byliśmy odporni na terromotto, chodziliśmy po tym niezwykłym mieście. Położone jest na wzgórzach, pełne wąskich przejść, kolorowych uliczek, ślepych zaułków. Dobrze się tu na chwilę zgubić i nacieszyć ilością graffiti na budynkach, kolorowych domów, kolejek liniowych. Wpadliśmy też do miejscowości obok - Viña del Mar, ale tam nic nadzwyczajnego nie odkryliśmy, chociaż przyjemnie było poleżeć nad oceanem.
Następnym przystankiem była północ, a dokładnie miasteczko San Pedro de Atacama. Zanim tu jednak dotarliśmy mieliśmy przesiadkę w Calama. Specjalnie o tym napiszemy, żeby uprzedzić kolejne osoby, wybierające się w te rejony. Teraz już wiemy, że miasto słynie z kradzieży. Ok. 90% mieszkańców codziennie kradnie sobie plecaki zagranicznych turystów - info od policji, na którą, w tych sytuacjach, nie można liczyć. Przed wzięciem rzeczy do autobusu, nagle zniknął jeden z naszych plecaków, w którym były paszporty i inne cenne rzeczy. Ponoć złodzieje są tutaj tak wyrobieni, że mają sposób na wszystko. Potrafią wejść do autobusu przed jego odjazdem i zabrać czyjś bagaż podręczny z górnego schowka. Nasza rada: trzymać swoje rzeczy i nie puszczać aż do wyjazdu ze stacji. Nie ma co ufać, że Chile jest przyjaznym i bezpiecznym (co do takich sytuacji) państwem.
Pół dnia spędzonego na komisariacie, dało nam jedynie wifi i wsparcie od Was, za co mega dziękujemy!!!
Późnym wieczorem dojechaliśmy do San Pedro i teraz nie żalujemy, że wstrzymaliśmy się z powrotem do Santiago (ambasady). Jutro stąd wyjeżdzamy, ale przeżyliśmy tu dobre momenty i zobaczyliśmy niepowtarzalne obiekty natury.
Nie wszędzie dostaliśmy się rowerem, ale jak mogliśmy to wybieraliśmy tę opcję, żeby było ciekawiej, no i taniej. W ten sposób zobaczyliśmy Quebrada del Diablo, w którą warto się zagłębić i Piedra del Coyote. Krajobrazy zachwycają.
Skorzystaliśmy z dwóch wycieczek, ale całkiem pozytywnie nas zaskoczyły.
Najpierw pojechaliśmy zobaczyć lagunę Cejar, która charakteryzuje się tym, że na jeden litr wody przypada 400 gram soli, co oznacza, że jak nie umiecie pływać to nic nie szkodzi.:) Woda utrzymuje ciało, można sobie leżeć do woli. Później szybki skok do wody w Ojos del Salar, tuż przy drzemiącym wulkanie. I malowniczy zachód słońca przy piwku lub mangowym alkoholu (do wyboru!) nad bardziej słoną i chronioną laguną Tebinquinche.
Druga wycieczka zaczęła się o 4 nad ranem. I tam działy się dziwne rzeczy.:d Ujemna temperatura, problemy z oddychaniem, szybkie męczenie organizmu, czyli jesteśmy na 4300 m n.p.m. Zobaczyliśmy najwyżej położone gejzery na świecie - El Tatio. Niecodzienny widok, ale musimy przyznać, że nieco komercyjne miejsce, z uwagi na liczne grupy odwiedzających. Wszystkie wyjazdy są o wczesnej porze ze względu na panującą wtedy ujemną temperaturę powietrza, która sprzyja wydobywaniu się pary wodnej z gejzerów, co robi wrażenie.
Polecamy też wieczorny lub nocny spacer za miasteczko, docelowo do miejsca, w którym kiedyś była rzeka. Teraz idelanie jest tam usiąść i patrzeć na niebo pełne gwiazd i oświetlonych gór, z daleka od miejskich lamp. W takich momentach czujemy prawdziwą wolność, która jest teraz naszą codziennością. Czujemy, że żyjemy i że pomimo braku obowiązków, dobrze wypełniamy każdy dzień. Czasem stwierdzamy, że coś się nie opłaca, ale że warto to zrobić, i ten argument jest zawsze silniejszy. :)
Chcieliśmy też przejechać się rowerami na Valle de la Luna (dolinę księżycową), ale niestety nie wyszło. Zostawimy to na kolejny raz lub inny kraj.
Jutro zawracamy do Santiago, z żalem odpuszczamy piękną północną Argentynę, do której i tak by nas teraz nie wpuścili. Jedziemy po paszporty tymczasowe i zobaczymy co będzie dalej z naszą podróżą.











































sobota, 21 listopada 2015

Dalsza podróż & sylwester w Rio

Cordoba dobiega końca, ale cieszymy się, bo przed nami raaaj. W piątek w nocy ruszamy dalej. Jedziemy do Mendozy i Santiago de Chile. Wydaliśmy na bilety jak zawsze sporo, bo Argentyna do podróżowania niestety nie jest tania. Wynajem samochodów, loty międzymiastowe, autobusy, wszystko co dotyczy transportu jest drogie, na tyle, że aż boli, jak dochodzi do płacenia. Miejsca bardzo są od siebie oddalone: przykładowy dystans Jujuy - Buenos Aires (1500km, 26 godzin jazdy) kosztuje 1400 ARS = powyżej 300 pln. Oprócz cen biletów, mamy też dosyć tutejszej inflacji, którą odczuliśmy nawet przy tak krótkim pobycie.
Ostatnio bilety autobusowe, na tzw. miejskie colectivo, podrożały o 2 peso, z dnia na dzień.  Pamiętajcie, żeby w Argentynie zawsze zabezpieczyć się pod względem ilości dolarów. Bo kiedy się skończą, to z bankomatu wyciągacie już tylko peso, co oznacza, że płacicie po kursie oficjalnym. Plus prowizja od wypłaty gotówki to ok. 7 euro, a maksymalnie za jednym razem można wziąć tylko 1500 ARS.
Wracając do planu dalszego tripa, po stolicy Chile, odwiedzamy Atacamę (laguny, gejzery, dolina księżycowa) i stamtąd wracamy jeszcze na chwilę do Argentyny, żeby zobaczyć piękne Humahuaca, położone 2936 m.n.p.m., z którego łatwo przemieścić się pod kolorowe góry. Trochę boimy się o samopoczucie, bo ponoć ciężko bywa na takich wysokościach. Później powrót na chwilę do Buenos Aires, wodospady Iguazu i… wjeżdżamy do Brazylii. I zacznie się plażowanie…i cieplejsza część tripa. I nawet udało się zabookować mieszkanie na sylwestra w Rio de Janeiro! uuuuu

A co się działo w Cordobie?

Oprócz wolontariatu, co tygodniowych asado (grillów) i normalnego życia z użyciem hiszpańskiego, którego ciągle się uczymy, to niewiele, ponieważ dużo czasu zajęło nam planowanie kolejnych destynacji. Chcemy mieć wszystko ogarnięte na tyle, żeby zobaczyć jak najwięcej. Czasochłonne planowanie, ale wiemy, że nie pominęliśmy żadnej perełki. Nasza lista miejsc wygląda elegancko! Jedynie hostele i przejazdy będą spontaniczne, a docelowe punkty mamy ustalone i nie możemy się ich doczekać. 
Jednak jeden weekend mieliśmy tutaj bardzo aktywny. Pojechaliśmy do Parku Narodowego Quebrada del Condorito. Trekking tam jest łatwy i spokojny, ale kierowca autobusu wysadza ludzi na środku drogi, na dziko! Nie ma żadnego przystanku, musisz sam na własną rękę znaleźć park, oddalony o 2 km i później o konkretnej godzinie złapać jakoś autobus na stopa. Natępnie przemieściliśmy się do Carol Paz, żeby wziąć udział w biegu na 10 km. I nawet wrzucili nasze zdjęcie do gazety huhu.
A w ramach naszych europejskich dań, to przygotowaliśmy dla tutejszych znajomych placki ziemniaczane z gulaszem i było pysznie.
Też zjedliśmy tu pierogi – tyle szczęścia. Okazało się, że funkcjonuje w Cordobie stowarzyszenie o nazwie Nueva Cordoba, które interesuje się kulturą polską. Członkowie albo mają rodziny w Pl, albo po prostu podoba im się nasza polska kultura.
Cordoba sama w sobie jest całkiem przyjemna. Raz odwiedzając znajomą wylądowaliśmy na dachu jej budynku, gdzie był basen i niezłe widoki na miasto.
W sumie żyliśmy tu jak we Wrocławiu. Ale Wrocław jest piękniejszy. <3
Emotikon heart