Cordoba
dobiega końca, ale cieszymy się, bo przed nami raaaj. W piątek w nocy ruszamy
dalej. Jedziemy do Mendozy i Santiago de Chile. Wydaliśmy na bilety jak zawsze
sporo, bo Argentyna do podróżowania niestety nie jest tania. Wynajem
samochodów, loty międzymiastowe, autobusy, wszystko co dotyczy transportu jest
drogie, na tyle, że aż boli, jak dochodzi do płacenia. Miejsca bardzo są od
siebie oddalone: przykładowy dystans Jujuy - Buenos Aires (1500km, 26 godzin
jazdy) kosztuje 1400 ARS = powyżej 300 pln. Oprócz cen biletów, mamy też dosyć
tutejszej inflacji, którą odczuliśmy nawet przy tak krótkim pobycie.
Ostatnio
bilety autobusowe, na tzw. miejskie colectivo, podrożały o 2 peso, z dnia na
dzień. Pamiętajcie, żeby w Argentynie
zawsze zabezpieczyć się pod względem ilości dolarów. Bo kiedy się skończą, to z
bankomatu wyciągacie już tylko peso, co oznacza, że płacicie po kursie
oficjalnym. Plus prowizja od wypłaty gotówki to ok. 7 euro, a maksymalnie za
jednym razem można wziąć tylko 1500 ARS.
Wracając
do planu dalszego tripa, po stolicy Chile, odwiedzamy Atacamę (laguny, gejzery,
dolina księżycowa) i stamtąd wracamy jeszcze na chwilę do Argentyny, żeby
zobaczyć piękne Humahuaca, położone 2936 m.n.p.m., z którego łatwo przemieścić
się pod kolorowe góry. Trochę boimy się o samopoczucie, bo ponoć ciężko bywa na
takich wysokościach. Później powrót na chwilę do Buenos Aires, wodospady Iguazu
i… wjeżdżamy do Brazylii. I zacznie się plażowanie…i cieplejsza część tripa. I
nawet udało się zabookować mieszkanie na sylwestra w Rio de Janeiro! uuuuu
A co
się działo w Cordobie?
Oprócz
wolontariatu, co tygodniowych asado (grillów) i normalnego życia z użyciem
hiszpańskiego, którego ciągle się uczymy, to niewiele, ponieważ dużo czasu
zajęło nam planowanie kolejnych destynacji. Chcemy mieć wszystko ogarnięte na
tyle, żeby zobaczyć jak najwięcej. Czasochłonne planowanie, ale wiemy, że nie
pominęliśmy żadnej perełki. Nasza lista miejsc wygląda elegancko! Jedynie
hostele i przejazdy będą spontaniczne, a docelowe punkty mamy ustalone i nie
możemy się ich doczekać.
Jednak
jeden weekend mieliśmy tutaj bardzo aktywny. Pojechaliśmy do Parku Narodowego
Quebrada del Condorito. Trekking tam jest łatwy i spokojny, ale kierowca
autobusu wysadza ludzi na środku drogi, na dziko! Nie ma żadnego przystanku,
musisz sam na własną rękę znaleźć park, oddalony o 2 km i później o konkretnej
godzinie złapać jakoś autobus na stopa. Natępnie przemieściliśmy się do Carol
Paz, żeby wziąć udział w biegu na 10 km. I nawet wrzucili nasze zdjęcie do
gazety huhu.
A w
ramach naszych europejskich dań, to przygotowaliśmy dla tutejszych znajomych
placki ziemniaczane z gulaszem i było pysznie.
Też
zjedliśmy tu pierogi – tyle szczęścia. Okazało się, że funkcjonuje w Cordobie
stowarzyszenie o nazwie Nueva Cordoba, które interesuje się kulturą polską.
Członkowie albo mają rodziny w Pl, albo po prostu podoba im się nasza polska
kultura.
Cordoba
sama w sobie jest całkiem przyjemna. Raz odwiedzając znajomą wylądowaliśmy na
dachu jej budynku, gdzie był basen i niezłe widoki na miasto.
W
sumie żyliśmy tu jak we Wrocławiu. Ale Wrocław jest piękniejszy. <3